„Świętość uchwycona – dar i misja” – rozmowa z Grzegorzem Gałązką, fotografem akredytowanym przy Watykanie, autorem portretu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego Jana Pawła II, o pasjonującej pracy, wspomnieniach związanych z Osobą Papieża-Polaka. Kolejny wywiad z cyklu „Rozmowy Sceny Papieskiej”.
Dominika Jamrozy: Pozwoli Pan, że naszą rozmowę rozpocznę od złożenia Panu gratulacji. W czerwcu tego roku został Pan uhonorowany przez Pana Prezydenta Andrzeja Dudę Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Grzegorz Gałązka: Dziękuję. Cieszę się z tego wyróżnienia.
DJ: Nie mogę o to nie zapytać: fotografowanie to pasja, sposób na życie czy zawód?
GG: Uważam, że jeśli chce się być dobrym fotografem to trzeba przede wszystkim być pasjonatem. Muszę jednak Pani powiedzieć, że różne są podejścia do tego tematu. Kiedy w 1984 roku uczyłem się w Policealnym Studium Fotografii i Filmu, przy ul. Spokojnej w Warszawie – obecnie jest tam Technikum Fototechniczne – poznałem człowieka, który zdjęć nie potrafił robić, ale chciał za wszelką cenę dostać się do Związku Polskich Artystów Fotografików, by móc stosować odpowiednie stawki/ceny za swoją pracę. Mnie ta postawa zszokowała, ponieważ przyjeżdżając wtedy do stolicy zabrałem ze sobą czarno-białą wystawę, która była reportażem z festiwalu rockowego w Jarocinie. Pracowałem na polskich – wówczas słabej jakości – materiałach. Ile nocy spędziłem w ciemni? Byłem samoukiem. Pracowałem metodą prób i błędów. Wiedzę budowałem na własnym doświadczeniu. Potem oczywiście bardzo cenna była dla mnie szkoła, zajęcia z profesorem Suzinem, który wysoko ocenił tę moją wystawę. Na około 30 zdjęć uwagi miał tylko do trzech.
DJ: Mówi Pan – jako z natury skromny człowiek – o pracy, o szkole, wykładowcy. Sądzę, że przede wszystkim obok nauki i pracy niezbędny jest talent, owa „iskra boża”. W swojej pracy spotykałam się z fotografami, którzy mieli znakomity sprzęt a ich zdjęcia były ot, takie sobie, i odwrotnie – fotograf dysponował przeciętnym aparatem, słabym obiektywem, a wykonywał zdjęcia pięknie wykadrowane. To samo dotyczy pracy operatora: można z tej samej sytuacji uzyskać znakomity efekt, świetny materiał, ale można całkowicie zniszczyć ujęcie, np. nie zważając na drugi i trzeci plan. Długo by o tym mówić. Wspomina Pan szkołę w Warszawie, ale pierwsze fotograficzne kroki stawiał Pan w wieku 11 lat.
GG: Tak można powiedzieć. Wujek podarował mi wówczas najprostszy aparat „Druh”. Kupiłem 16-klatkowy film, wykonałem zdjęcia, naświetliłem, w zakładzie fotograficznym go wywołano i zrobiono odbitki. Było to tylko osiem zdjęć. Potem zacząłem poprawiać swoją technikę. Dużo czytałem, dokształcałem się. Kolejne zdjęcia, kolejne filmy były lepsze. Ten sam wujek pożyczył mi, a ostatecznie podarował aparat o nazwie „Smiena”. Dzięki niemu mogłem już robić zdjęcia półprofesjonalne. Zacząłem zarabiać i mogłem kupić aparat „Start”, a następnie „Prakticę”. Wtedy fotografowanie całkowicie mnie pochłonęło. Dziś wszystko można kupić, zamówić przez Internet. W latach 70. i 80. trzeba było się natrudzić, by zaprenumerować np. kwartalnik „Fotografia” czy magazyn „Foto”. Ratunkiem bywały biblioteki, gdzie pewną literaturę można było wypożyczyć. Mówi Pani o pracy fotografa, operatora. Ja dodam jeszcze, już ze swojej zawodowej perspektywy i doświadczeń, że nie można być jednocześnie dobrym fotografem i filmowcem. Patrzy się zawsze przez obiektyw, ale są to dwa różne spojrzenia, dwa rytmy pracy. W fotografii ważny jest moment, a podstawą filmu jest sekwencja obrazów, nie można „przeskakiwać” z jednego ujęcia w drugi. W czasach, kiedy zaczynałem „stawiać pierwsze kroki” w fotografii, to właśnie ona dawała większą niezależność, samodzielność.
DJ: Zachował Pan swoje pierwsze aparaty?
GG: „Smienę” zostawiłem w Polsce u siostry, natomiast „Starta” zatrzymałem i mam go w Rzymie. Pozostałe aparaty oddawałem przy zakupie następnych, co zawsze było dla mnie dobrym rozwiązaniem finansowym. Dziś pracuję tylko na aparatach cyfrowych. Teraz robię zdjęcia na trzech modelach „Canonów”. Zawsze mam przy sobie dwa aparaty. Wracając jeszcze do czasów szkoły. Pewnie dowiedziałbym się dużo więcej, ale po niepełnym roku nauki, w maju, wyjechałem do Włoch, do Rzymu ….
DJ: … z kaliską pielgrzymką …
GG: … tak, zorganizowaną przez księdza infułata Stanisława Piotrowskiego, i do 1989 roku do Polski już wrócić nie mogłem.
DJ: Miłość do Italii wpoił Panu dziadek, który walczył podczas II wojny światowej pod Monte Cassino. Wróćmy jeszcze do Pana „małej ojczyzny” – Wielkopolski, wiem, że jest dla Pana ważna, czemu daje Pan wielokrotnie wyraz.
GG: Tak, pochodzę z małej wioski Przespolew, niedaleko Kalisza. Małej, ale bardzo ciekawej pod względem historycznym. Pierwsze zapiski o niej pochodzą z XIII, XIV wieku.
DJ: Wielkopolska to kraina bogata historycznie. Jan Paweł II był tu czterokrotnie. Dwa razy odwiedził Gniezno (1979,1997) oraz Poznań (1983, 1997). W 1997 r. przybył również do Kalisza, a dwa lata później nawiedził Sanktuarium w Licheniu. Tu „na ziemiach poznańskich zaczęła się Polska”, „tu się poczęła Polska państwowość”, to słowa Papieża-Polaka, który prosił Wielkopolan by z dumą i szacunkiem odnosili się do swoich chrześcijańskich korzeni.
GG: Pamiętam tę bliską memu sercu wizytę Ojca Świętego w Kaliszu. Byłem tam. 4 czerwca 1997 roku Jan Paweł II nawiedził Bazylikę Świętego Józefa, Katedrę Kaliską i Seminarium Duchowne, a na placu św. Józefa odprawił Eucharystię.
DJ: Tu wygłosił swoje orędzie życia: „Trwa walka między cywilizacją życia a cywilizacją śmierci. Dlatego tak ważne jest budowanie kultury życia: tworzenie dzieł i wzorców kulturowych, które będą podkreślały wielkość i godność ludzkiego życia; zakładanie instytucji naukowych i oświatowych, które będą promowały prawdziwą wizję osoby ludzkiej, życia małżeńskiego i rodzinnego; tworzenie środowisk wcielających w praktykę codziennego życia miłość miłosierną, którą Bóg obdarza każdego człowieka, zwłaszcza cierpiącego, słabego i ubogiego, [nie narodzonego].”
GG: Pamiętam je. Pamiętam również bardzo dobrze rok 1979 i pierwszą pielgrzymkę Ojca Świętego do Polski. Byłem wtedy, jako młody człowiek, w Gnieźnie.
DJ: Myślę, że wielu do dziś ze wzruszeniem wspomina Eucharystię pod Jego przewodnictwem czy po wielokroć przywoływane spotkanie z młodymi na Wzgórzu Lecha, dialog Wielkich Kałanów w historii polskiego Kościoła: Papieża-Polaka i księdza prymasa kardynała Stefana Wyszyńskiego.
GG: To prawda. Tej atmosfery nie sposób zapomnieć.
DJ: Jaki rodzaj fotografowania i fotografii Pan ceni, jak pracuje? Które zdjęcia przykuwają Pańską uwagę?
GG: Zawsze zwracam uwagę na człowieka. W moich zdjęciach to on jest najważniejszy, na pierwszym planie, osadzony w naturze, w architekturze. Miałem wielkie szczęście, że przez 20 lat mogłem fotografować świętego Jana Pawła II, wielkiego człowieka, najwybitniejszego Polaka. Mogłem obserwować Go poprzez obiektyw w różnych sytuacjach. Zrobiłem również dwa albumy o kardynałach, „Książętach Kościoła”. Poświęciłem tej pracy dwa lata. Zdjęcia robiłem jeszcze wtedy na slajdach, część tych zdjęć było pozowanych, niektóre z zaskoczenia. Z niektórymi kardynałami, by lepiej ich poznać, miałem możliwość wcześniejszej rozmowy. Układając te zdjęcia w albumy dobierałem je tak, by nie były jednostajne, tak jak życie, które ma przecież wiele barw.
DJ: To prawda. Gdzieś znalazłam informację, że około milion razy nacisnął Pan migawkę, a skoro mowa o albumach – że wydał ich Pan ponad 100.
GG: Tak. Dziś już chyba ponad 110.
DJ: Rozumiem, że zrobienie zdjęcia Janowi Pawłowi II było nie lada wyzwaniem.
GG: O tak, zawsze trzeba było szukać dobrego momentu, by zdjęcie się udało. Nieraz podczas różnych ceremonii widziałem pięknie ujęcie, kadr, ale wiedziałem, że jest to technicznie niewykonalne. Nie można było podejść bliżej, by oczywiście tej ceremonii nie zakłócić. Było mi żal, ale tak to już jest w naszej pracy. Chcę również Pani powiedzieć, że Jan Paweł II miał to do siebie, że Jego twarz „żyła”, zmieniała się bardzo często w ciągu jednej uroczystości. I jeszcze jedno: pod koniec lat 80. zrobiłem Mu zdjęcie w Bazylice Matki Bożej na Zatybrzu. Miał zamyślony wyraz twarzy. Niektórzy zarzucali mi, że zbyt blisko pokazałem Jego cierpienie, choć moim zdaniem On był rozmodlony, w innym wymiarze. Ja na zawsze zapamiętam sposób w jaki się modlił. Kiedy to robił nie przeszkadzali mu fotoreporterzy, dziennikarze. Przecież Jego prawdziwe cierpienie zaczęło się dużo później.
DJ: Poruszające są zdjęcia pokazujące ostatnie miesiące życia Ojca Świętego. Dla nas współczesnych kolejna lekcja szacunku wobec bólu, choroby. Mówi Pan: zawsze najważniejszy jest człowiek. Pokazują to zarówno zdjęcia, których głównym bohaterem był Jan Paweł II, ale także te, prezentujące pielgrzymów, którzy przybywali, by spotkać się z Piotrem Naszych Czasów. Bohaterami Pana zdjęć są maluczcy i wielcy tego świata. Jan Paweł II okazywał szacunek, budował ludzką godność nie tylko poprzez słowa, ale i gesty. Poruszające są również fotografie, na których widać Jego zamyśloną, pełną skupienia twarz. Piękne są Pana czarno-białe zdjęcia. Bardzo lubię to, wykonane w sierpniu 1987 roku. Ojciec Święty zasłuchany, siedzi przy biurku, oparty na prawym łokciu, podpiera twarz dłonią. Zrobione zostało podczas spotkania z naukowcami.
GG: Tak, co dwa lata zapraszał ich do siebie, do Castel Gandolfo. Było tam wielu profesorów z całego świata, m.in. profesor Leszek Kołakowski. Obok Jana Pawła II siedział kardynał Franz König z Wiednia. Pamiętam ten moment. Miałem wtedy przy sobie tylko dwa filmy.
DJ: Które zdjęcia Papieża stoją na biurku „papieskiego fotografa”?
GG: Mój przyjaciel, śp. Ryszard Rzepecki, znakomity fotograf, m.in. prymasa Wyszyńskiego, kiedy pierwszy raz przyjechałem do Polski w 1989 roku przedstawiał mnie: „fotograf z Watykanu”, „fotograf papieski”. Próbowałem wyjaśnić, że nie do końca można tak o mnie mówić, ale On miał inne zdanie. Trochę to określenie zostało mi przypisane. Zawsze jednak podkreślam, że jestem fotografem akredytowanym przez Stolicę Apostolską. Pyta Pani o moje ulubione zdjęcia. Przy moim biurku, na ścianie wisi kilka fotografii. Oczywiście jest to najważniejsze, beatyfikacyjne Jana Pawła II, które poza zmianą tła nie było modyfikowane. Udało mi się zrobić portret prawdziwy, nie pozowany. Obok niego mamy czarno-białe zdjęcie wykonane w Castel Gandolfo w 1986 roku. Jest z nim związana pewna historia. W plan dnia Ojca Świętego wpisane było spotkanie z rodakami. Jan Paweł II-miał to w zwyczaju – odprawiał dla Polaków Mszę świętą. Przybyłem tego dnia wcześniej, spacerowałem. W pewnym momencie zobaczyłem Papieża modlącego się w ogromnym skupieniu, klęczącego na posadzce klatki schodowej.
DJ: Wiem, o której fotografii Pan mówi. Została umieszczona na naszej wystawie prezentowanej rok temu w Sejmie RP z okazji 40-lecia wyboru Kardynała Wojtyły na Papieża, w towarzyszącym ekspozycji katalogu. Jest piękna, urzeka jej kompozycja. Obok klęczącej postaci Jana Pawła II uwagę przykuwa krzyż, wiszący na ścianie, po prawej stronie.
GG: Tak, zrobiłem to zdjęcie aparatem, w którym musiałem ustawić ostrość, zadbać o każdy szczegół. Bardzo je lubię. Ta fotografia pokazuje również, że dla Jana Pawła II każde miejsce sprzyjało modlitwie.
DJ: Był mistykiem. Chcę zapytać jeszcze o zdjęcie, które – jak Pan kiedyś powiedział – „czekało na swój czas 20 lat”. Myślę oczywiście o portrecie beatyfikacyjnym i kanonizacyjnym Jana Pawła II. Wykonał je Pan 19 lutego 1989 roku w jednej z rzymskich parafii, podczas spotkania z dziećmi. Kiedy w 2011 roku zwrócono się do fotografów o przesłanie zdjęć z Ojcem Świętym to wtedy nie „zasypał” Pan komisji dużą ilością zdjęć, tylko wybrał dwa, znakomicie dopracowane.
GG: Dokładnie tak. Muszę Pani powiedzieć, że myślałem o tym wcześniej. Zdawałem sobie sprawę, że przyjdzie taki moment. Wybierając te zdjęcia wiedziałem też, że muszą się dobrze wkomponowywać w fasadę Bazyliki Świętego Piotra. Dziękuję Opatrzności za ten dar i wyróżnienie.
DJ: Pełnił Pan przez cały czas swego rodzaju misję. Dzięki Panu, Pańskim zdjęciom możemy poznawać Ojca Świętego lepiej. Pierwsze zdjęcia Janowi Pawłowi II zrobił Pan w Gnieźnie w 1979 roku…
GG: … tak, ale za swoje pierwsze „zdjęcie papieskie” uznaję wykonane 8 grudnia 1985 r. w Santa Maria Maggiore. Od tego momentu fotografia „daje mi chleb”, miałem już wtedy akredytację watykańską, było wielokrotnie publikowane.
DJ: Jan Paweł II odbył 104 podróże apostolskie. Pan uczestniczył w nich wchodząc w skład tzw. „volo Papale” czyli „rejsu papieskiego” 44 razy. To tysiące przebytych kilometrów, 24 godziny pracy na dobę. Które z tych pielgrzymek utkwiły w Pana pamięci.
GG: Dużo tych wspomnień. Dla mnie zawsze najważniejsze były pielgrzymki Ojca Świętego do Polski, a szczególnie ta w 1999 roku. Była najdłuższą pielgrzymką Jana Pawła II do jednego kraju. Trwała prawie dwa tygodnie. Te dwa prywatne dni Jana Pawła II, które spędził na Wigrach, w kontakcie z naturą, to był chyba dla Niego również niesamowity czas. Podróże z Janem Pawłem II zawsze dawały też inne doświadczenia. Wiadomo, że kiedy jechało się na pielgrzymkę to wiązało się zawsze z jakimiś wydatkami. Pod koniec tej pielgrzymki w 1999 roku zorientowałem się, że przez dwa tygodnie nie wydałem ani jednego grosza, ponieważ wszystko zostało świetnie zorganizowane. W Częstochowie podszedł do mnie znajomy z papieskiej żandarmerii i zapytał czy nie mam przy sobie złotówek, chciało mu się pić. Usłyszeliśmy od osób z obsługi: „Od papieskiego orszaku pieniędzy nie bierzemy”. Prawdopodobnie bez tej sytuacji nie zreflektowałbym się, że wielokrotnie spotykaliśmy się z takimi właśnie gestami. To było niesamowite. Mogę opowiedzieć Pani także o wyjątkowej sytuacji w Afryce. To był chyba rok 1992. Organizatorzy pielgrzymek papieskich wszystkim z „volo Papale” przekazywali książeczki z opisem podróży, gdzie i o której się przyjeżdża, masę przydatnych informacji. Przyznam się – nie zapoznałem się z nimi. Po przylocie Ojca Świętego robiłem zdjęcia na lotnisku. Zagapiłem się i w pewnym momencie zauważyłem, że koło mnie nie ma nikogo. Wiedziałem jednak, że nie mogę spanikować. Podbiegłem szybciutko do pana Joaquino Navarro-Vallsa, rzecznika Watykanu i zapytałem go czy nie podwiózłby mnie do katedry swoim autem. Niestety nie miał już miejsc. Nagle zobaczyłem jeppa. Szybko do niego wskoczyłem. Byli w nim fotografowie jadący za papieżem. Miałem bardzo dużo szczęścia. Po pewnym czasie zauważyłem wśród nich pewne zamieszanie, uśmiechy i radość. Wtedy zorientowałem się, że w tym jeppie byłem jedynym „białym” fotografem z Europy, wśród „kolorowych” kolegów. Od tego czasu studiuję przed wyjazdem każdą taką książeczkę. Wręcz znam ją na pamięć.
DJ: Czy może podzielić się wspomnieniem związanym np. z rozmową z Ojcem Świętym ?
GG: Z Ojcem Świętym prywatnie rozmawiałem kilkakrotnie, choć muszę przyznać, że wtedy to nie byłem gadułą, tak byłem przejęty. Oczywiście kiedy Ojciec Święty się do mnie zwracał, starałem się odpowiedzieć najlepiej jak potrafię. Pamiętam też, wesołą sytuację z 1993 roku. Przybyliśmy wtedy z Robertem Moynihanem do Castel Gandolfo. Założyliśmy wspólnie miesięcznik – do dziś wychodzący w USA – „Inside the Vatican” i chcieliśmy pokazać Ojcu Świętemu zerowy, premierowy numer. Poruszałem się wtedy o kulach, miałem wcześniej wypadek na Łotwie. Po Mszy świętej spotkaliśmy się z Papieżem, od razu zapytał co się stało, wyjaśniłem, a On odpowiedział – żartując oczywiście – polskim przysłowiem: „Żeby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała”. Miał poczucie humoru. Muszę też Pani powiedzieć, że Jan Paweł II miał niesamowity dar. Niektórym mogło się wydawać, że ich nie słucha, nie patrzy im w oczy, a On spotykając się np. z grupą osób, rozmawiał z jedną, ale kątem oka zerkał już na kolejną, myśląc o czym z nią za moment porozmawia, jednocześnie z uwagą słuchając poprzednika. Miał podzielność uwagi. Posiadał umiejętność prowadzenia rozmowy ze wszystkimi ludźmi. Kiedy pojechał do Afryki, to potem uważano go za Afrykańczyka. Zrobiłem takie zdjęcie podczas Jego spotkania z młodzieżą, w momencie, w którym jej przedstawicielka wręcza Ojcu Świętemu Jego portret. Pamiętam, że wtedy szczerze się roześmiał. Zobaczył, że na owym wizerunku miał „lokalne” rysy.
DJ: Miał do siebie dystans. Wspomina Pan pielgrzymki Jana Pawła II do Afryki. Dla Niego – obok wielkich, globalnych problemów świata – ważne były losy Europy Środkowo-Wschodniej. Marzył o tym, by udać się z pielgrzymką apostolską do Rosji, niestety tego nie udało Mu się zrealizować. Właściwie od początku swojego pontyfikatu robił wszystko, by narody Europy Środkowo-Wschodniej dowartościować. Wielokroć odwiedzał swój kraj, kraje „zza żelaznej kurtyny”, zdominowane narzuconym przez system komunistyczny laicyzmem. Wiedział, że katolicy w tych krajach potrzebują szczególnego wsparcia.
GG: Wszystko zaczęło się od pierwszej pielgrzymki do Polski. Przecież w Gnieźnie mówił i o Czechach, Węgrach, Słowianach, Rusinach. On już wtedy widział Europę inaczej. Jego wizja się ziściła. Pamiętam pielgrzymkę do Czechosłowacji w 1990 roku. To był majstersztyk Papieża. Przybył tam niemalże natychmiast. W październiku 1989 roku nikt nie pomyślałby, że za pół roku ten reżim upadnie. Przybył do Pragi, ale pojechał jeszcze do wiernych na Morawach, na Słowacji. Ściśle współpracował ze swoimi współpracownikami: kardynałem Józefem Tomko, biskupem Pavlem Hnilicą. To było wielkie otwarcie na potrzeby tego narodu, który odpłacił Papieżowi tym samym.
DJ: Przybył do nich Papież Wolności. Prezydent Vaclav Havel w swoim pięknym przemówieniu po wielokroć nazwał to spotkanie cudem.
GG: Jan Paweł II był później na Węgrzech, na Litwie, Łotwie i Estonii, pojechał na Chorwację, Słowację, do Bośni i Hercegowiny, wreszcie na Ukrainę. Robił to inteligentnie, stanowczo, stopniowo, systematycznie, przywracając stan prawny Kościoła sprzed dziesięcioleci na tych właśnie terenach. Wspomniała Pani Rosję. Do Moskwy np. wysłał znakomitego kapłana – dziś arcybiskupa Tadeusza Kondrusiewicza. Nikt inny tam by się nie odnalazł. Pochodził z tamtych stron, był inżynierem, pracował zawodowo. Ostatecznie wybrał Seminarium Duchowne. Robiono wszystko, by księdzem nie został, ale on wytrwał w tym powołaniu.
DJ: Wielu było i jest dzisiaj, zwłaszcza na Wschodzie Europy, tak oddanych Kapłanów, „Niezłomnych”. Nie sposób nie przypomnieć osoby Kapelana „Solidarności” – błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszkę. W tym roku w mija 35 lat od jego męczeńskiej śmierci. Ten temat pozostawmy otwarty, już na inną rozmowę. Na zakończenie zapytam: gdzie dziś w Polsce można oglądać Pana zdjęcia?
GG: Od 20 lat albumy drukuje wydawnictwo Zgromadzenia św. Michała Archanioła „Michalineum”. Od lat współpracuję również z tygodnikiem katolickim „Niedziela”, a także z Agencją „East News”. Współpracuję również z agencjami: francuską „Sipa-Press” i włoską „Mondadori Portfoglio” oraz oczywiście z wychodzącym w Stanach Zjednoczonych pismem „Inside the Vatican”.
DJ: Tęskni Pan za Polską ?
GG: Oczywiście, że tęsknię. We Włoszech – dziś to moja druga ojczyzna – jestem od 35 lat, to spory kawałek mojego życia. Kiedy był tu Jan Paweł II, gdy ktoś mi mówił, że jestem tu na emigracji to odpowiadałem niemalże oburzony, że nie, że jestem w Rzymie, ale na pewno nie odbieram tego jako emigrację. Wszystko zmieniło się kiedy odszedł Ojciec Święty. Coś się zmieniło…
DJ: Jego obecność była tak intensywna, nosił w swoim sercu wielką miłość do ojczyzny. Jeśli mogę, zapytam: w jakim języku się Pan modli?
GG: Jeżeli prywatnie to zawsze w języku polskim, gdy jestem we włoskim kościele to oczywiście po włosku.
DJ: Dziękuję Panu za dotychczasową współpracę, za to spotkanie i rozmowę.